Indiana Jones na pół etatu

Trylogia "Indiana Jones" to według mnie najlepsze filmy przygodowe, jakie kiedykolwiek zrealizowano. Zapoczątkowana "Poszukiwaczami zaginionej Arki" seria z miejsca zyskała rzesze fanów. Stało
Trylogia "Indiana Jones" to według mnie najlepsze filmy przygodowe, jakie kiedykolwiek zrealizowano. Zapoczątkowana "Poszukiwaczami zaginionej Arki" seria z miejsca zyskała rzesze fanów. Stało się tak dzięki mieszance ciekawego pomysłu, dużej dawki humory oraz oczywiście genialnej kreacji Harrisona Forda. Po "Ostatniej krucjacie" tradycyjnie, jak po obu wcześniejszych filmach, głośno było o możliwej kontynuacji. Jednak tym razem skończyło się tylko na pogłoskach. Lata mijały, wszyscy się postarzeli, a kolejny sequel nadal nie pojawiał się na horyzoncie. Gdy już wszyscy trzeźwo myślący kinomaniacy pogodzili się z faktem, iż czwarty Indy pozostanie marzeniem, nastąpił przełom. Hollywood ogarnął bowiem boom na wskrzeszanie starych ikon kina. Powrócili więc Rocky Balboa, John Rambo, John McClane czy Terminator. W tym doborowym towarzystwie nie mogło rzecz jasna zabraknąć Indiany. Tym oto sposobem po 19 latach przerwy doczekaliśmy się "Królestwa Kryształowej Czaszki". Jako że o tym filmie napisano już praktycznie wszystko, pozwolę sobie opuścić streszczanie jego fabuły. Wystarczy powiedzieć, iż celem naszego profesora będzie odnalezienie tytułowej Kryształowej Czaszki, sama przygoda okaże się dla Indy'ego niezwykle prorodzinna, a po piętach deptać mu będą rosyjscy żołnierze z Iriną  Spalko na czele. Przyznam szczerze, iż do wiadomości o powstaniu kolejnej części podszedłem z dystansem i mieszanymi uczuciami. W końcu nie wszystkie powroty okazały się w pełni udane. Za przykład mogą służyć zmagania McClane'a w "Szklanej pułapce 4.0". Z drugiej strony tliły się we mnie pozytywne odczucia. Spowodowane to było wspólnymi zapowiedziami Spielberga i Lucasa, iż Indy powróci w starym stylu. Stary w tym wypadku oznaczało ograniczenie do minimum efektów specjalnych. Miały je zastąpić dawna charyzma Indiany i humor znany z kultowej już trylogii. Do tego dochodziła myśl, iż będę miał okazję zobaczyć na dużym ekranie oryginalnego Indianę. Prawdę powiedziawszy, miałem już dość oglądania serii typu "Bibliotekarz" czy "Mumia", które w mniejszym lub większym stopniu starały się kopiować trylogię Indiany, co oczywiście wyszło nieudolnie. Tak więc generalnie byłem do kontynuacji nastawiony pozytywnie i z wielką przyjemnością kupiłem bilet na "Królestwo...". Po seansie wyszedłem... nadal z mieszanymi uczuciami. Zasadniczo ten film można podzielić na dwie części. Pierwsza połowa zachowuje klimat znamienitych poprzedników. Harrison Ford, mimo upływu lat, nie stracił nic ze swej formy i udowodnił, iż pasuje idealnie do roli profesora Jonesa. Jego bohater także nie stracił dawnej ikry. Połączenie to sprawiło, iż od początku bawiłem się znakomicie, a złe przeczucia prysły w mgnieniu oka. Nawet scena ze słynną już lodówką, mimo całej swej absurdalności, zagwarantowała ubaw po pachy. Dlaczego? Gdyż tak właśnie powinien wyglądać film o Jonesie. W końcu Indy, jak każda ikona kina, potrafi wyjść bez szwanku nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji. Fakt, iż czyni to w sposób "niestworzony" pozostaje zupełnie bez znaczenia. Taki kanon wytyczyły poprzednie części i cieszyłem się z dotrzymanej przez twórców obietnicy. Dodatkowo sceny typowo humorystyczne sprawiły, iż kilka razy prawie się na nich popłakałem. Krótko mówiąc, od samego początku dostałem to, czego oczekiwałem, czyli rozrywkę na najwyższym poziomie zaserwowaną w genialnej oprawie. Mniej więcej w połowie seansu sprawdziło się niestety powiedzenie: "Nie chwal dnia przed zachodem słońca". Klimat serii prysł niczym bańka mydlana. Zastąpiły go wylewające się ze wszystkich stron efekty specjalne i nazbyt efekciarska akcja, czyli mix potrafiący zabić każdy film. Oczywiście stało się to również w tym przypadku. Ta nagła zmiana stylu spowodowała, iż przeżyłem istny wstrząs mózgu. W życiu nie spodziewałem się bowiem, iż genialny początek służy jedynie za przykrywkę dla totalnie spartaczonej końcówki. Właśnie sama końcówka prawie przyprawiła mnie o zawał. Spielberg chyba pomylił sequel Indiany Jonesa z kontynuacją "Bliskich spotkań trzeciego stopnia". Niestety ta pomyłka okazała się chyba największą w jego życiu i zarazem niezwykle brzemienna w skutkach. Na szczęście reszta elementów została zachowana w starej konwencji. Wśród nich aktorstwo, któremu nie mogę zbyt wiele zarzucić. Ford udowodnił, iż jest jedyną osobą, która ma prawo grać Indianę. W każdej scenie widać było, iż zestarzał się tylko z wyglądu, duchem natomiast jest wciąż młodym poszukiwaczem przygód zewsząd tryskającym energią i charyzmą. Cate Blanchett jako Irina Spalko także wypadła bardzo dobrze. Krótko mówiąc, jej postać idealnie pasuje do kanonu serii. Nie mogę jednak nie wspomnieć o rysie w tym elemencie. Rolę skazy dzielnie wziął na swe barki Shia LaBeouf, wcielając się w postać Mutta. Był on wyraźnie najsłabszym ogniwem w obsadzie. Nie oznacza to jednak, iż jego rola była totalnym nieporozumieniem. Ten dzieciak po prostu w ogóle nie pasuje do tej serii. Widz odczuwa przez to lekkie zdenerwowanie za każdym razem, gdy tylko pojawia się ona na ekranie. Muzyki, jak zawsze w przypadku Johna Williamsa, słucha się z przyjemnością. Dalsza rekomendacja ścieżki dźwiękowej jest według mnie zbędna. "Królestwo Kryształowej Czaszki" udowodniło, iż co za dużo, to nie zdrowo. Odstąpienie od tradycji serii na rzecz widowiskowości zepsuło ten film. Całość w pełni oddaje padający w nim dialog między Muttem a Indianą. Na pytanie chłopaka: "Czy jesteś naprawdę profesorem?", Indy odpowiada "Tylko na pół etatu". Odniosłem wrażenie, iż twórcy wywiązali się ze swego zadania właśnie na pół etatu. To sprawia, iż pozostaje on za bajkowymi "siedmioma górami, morzami etc." w stosunku do starej trylogii. Naprawdę wielka szkoda takiego obrotu spraw.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Już nie trylogią, ale - jak niektórzy próbują nazywać - tetralogią jest opowieść o słynnym archeologu -... czytaj więcej
O czwartej części przygód najbardziej rozpoznawalnego doktora archeologii wiele opinii usłyszałem i... czytaj więcej
Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że wykreowany przez George'a Lucasa dr Henry Walton Jones Jr jest istną... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones