Czekałem na ten film z niecierpliwością, zaciekawieniem i ekscytacją. Zadawałem sobie pytanie, jak będzie wyglądał bohater Indiana Jones. Przecież to facet już w sile wieku. Ma tyle lat co moja mama...
Rozpocząłem z radością oglądać film. Akcja obrazu zawrotna i szybka jak pociąg w jednej ze scen. Niesamowite efekty i technika na najwyższym poziomie, odmładzająca Harrisona Forda w początkowych retrospektywnych scenach.
Niestety z biegiem filmu czegoś mi zaczęło brakować. Coś jest nie tak z tym obrazem. Nawet sceny z fantastyki bym wybaczył. Ale po zakończeniu kiedy wyszedłem z sali zrozumiałem, że - oczywiście według mojej opinii - nie tak zakończyli żywot filmowy głównego bohatera. Muszę nawet napisać, że scenarzysta zepsuł image Indiany. W żadnej scenie nie widziałem jego szelmowskiego półuśmiechu, nie zaśmiałem się ani razu z dowcipu czy sceny, jakie pamięta się z pierwszych części. Widziałem tylko gorycz, smutek, krzyk i nerwowość w ruchach aktora.
Coś mi tu nie zagrało i zastanawiam się, czy twórcy taką role wymyślili, czy to aktor mający już tyle lat takiego bohatera chciał stworzyć? Przecież powinni kończyć cykl filmów świetną akcją z humorem, przypomnieć mi bohatera z moich młodych lat i bym mógł pokazać dzieciom gwiazdora moich czasów, będącego ponad wszystkimi transformersami itp.
Ps. Zastanawiam się, czy Harrison Ford nie dał cienia takiego charakteru w ostatniej części serii Gwiezdnych Wojen.